literature

In Secret part 1

Deviation Actions

RicSimane's avatar
By
Published:
603 Views

Literature Text

Gryfica ścisnęła w palcach srebrny drut. Precyzyjnymi ruchami zaczęła wyginać go na kształt spirali, tym samym rozgrzewając jego materię, by stała się bardziej elastyczna. Metal ślizgał się jej między opuszkami palców pokrytymi drobną, żółtą łuską. Gryfica robiła to z charakterystyczną dla siebie czułością i oddaniem dla fachu. W końcu nie każdy gryf ma tyle cierpliwości i talentu, by zostać jubilerem. Ona jednak miała to we krwi, a praca nad metalem zawsze stanowiła ważny element jej życia.
Nastroszyła swe szkarłatne pióra i potrząsnęła nimi. Wilgotne, jaskiniowe powietrze wtargnęło między chorągiewki, schładzając jej skórę. Od ponad dwóch miar świecy  pracowała nieprzerwanie w płytkiej grocie, która służyła jej za gniazdo i warsztat. Jałowe, nieruchome powietrze źle wpływało na jej samopoczucie i sklejało pióra, utrudniając wymianę cieplną. Było jej gorąco, nie tylko ze względu na nietypową atmosferę tegoż miejsca, ale także od niebywałej koncentracji nad wykonywaną pracą. Czuła, że niedługo będzie musiała zrobić sobie przerwę, wyjść na zewnątrz, przewietrzyć pióra, poprawić krążenie i po prostu zrelaksować się. Skończy tylko pleść ten łańcuszek…
To była wyjątkowo ważna robota. Nie na co dzień wykonuje się biżuterię dla tak znaczącej osobistości. Uliani Biała była córką lidera gryfów. Każdy gryf w koloni znał ją i szanował, nie tylko ze względu na pozycję, którą zajmowała w społeczności, a także za jej nieskazitelny charakter i oddanie dla koloni. Naszyjnik zamówił partner Uliani, Gelven, obiecując w zamian rozsławienie jubilerki wśród kupców całego Królestwa Wichrów, a także wsparcie materialne i dług wdzięczności na wiele lat.
Można się było tego po nim spodziewać. Spędziwszy tyle lat wśród ludzi, Gelven nabrał ich sposobu myślenia, a co za tym idzie, szacunku dla dóbr materialnych. Poznał wartość pieniądza, nauczył się nimi posługiwać, a także spostrzegł jak wiele można za nie dostać i jak wiele ludzie są w stanie zrobić dla paru złotych monet. Jednak dla żyjących w koloni gryfów te przedmioty nie miały żadnego znaczenia. Tutaj wiedzie się prosty żywot w zgodzie z naturą, a najwyższy stopień handlu stanowi wymiana towaru za towar. I choć warunki sprawiają, iż coraz więcej gryfów zaczyna, czy to z ciekawości, czy z przymusu, wtapiać się w świat ludzi, to jednak dla większości z nich pieniądz ma wartość równoznaczną z kawałkiem dowolnego błyszczącego metalu.
Gryfica nie odczuwała potrzeby posiadania pieniędzy. Wolała rzeczy praktyczniejsze, z których mogła zrobić rzeczywisty użytek, jak świece czy narzędzia jubilerskie. Nie podjęła się też wykonania naszyjnika dla zwiększenia sobie klienterii, lecz przede wszystkim, jako wyjątkowo artystyczna dusza, dla samej możliwości wykreowania czegoś pięknego i dorównania najlepszym ludzkim jubilerom. Musiała się jednak śpieszyć – naszyjnik miał być gotowy na urodziny  Uliani, a to już za sześć dni.
Urodziny, pomyślała gryfica i opuściła uszy. Przecież dzisiaj są właśnie jej. Wykluła się dokładnie dwadzieścia dwa lata temu. Ten dzień zawsze był dla niej wielkim przeżyciem. Wiedziała, że dziś jak nigdy może liczyć na swą rodzinę i przyjaciół. Ci najlepsi nigdy jej nie zawiedli, zawsze byli przy niej i dla niej. Gryfy… I nie tylko. Także ludzie, jej opiekunowie oraz wszelkie inteligentne istoty, które miała okazję poznać przez te lata. Przeżywała z nimi szalone noce, poświęcając się zabawie, tańcom i rozmowom. Przyjaciele zwykle zjawiali się już wcześnie rano, by zabrać ją na wspólny przelot czy polowanie, dla relaksu przed zbliżającym się nocnym szaleństwem. Dziś w jej gnieździe było pusto i cicho, tylko trzask pochodni, zawieszonej w najdalszym rogu groty, informował o upływie czasu.
No nic, pewnie wiedzą, że jestem dziś bardzo zajęta pracą, pomyślała i ponownie uniosła uszy.
Podeszła bliżej niewielkiego stołu, zbitego dość niechlujnie, pełnego sęków i śladów po narzędziach, które zaścielały jego powierzchnię. Różne szczypce, młoteczki, nożyce przystosowane do gryfich placów. Do tego przeróżne skrawki metalu, druty i płytki, a także nieskończone fragmenty biżuterii - gryfica zgarnęła je ręką na bok, robiąc miejsce na obecny projekt. Do blatu na metalowych zawiasach przymocowane było powiększające szkło. Gryfica przysunęła je bliżej swego niebieskiego oka i spojrzała na drut trzymany w palcach. Chłodne srebro, błyszcząc od blasku zgromadzonych dookoła stołu lamp, pięknie kontrastowało ze złotem jej łusek i czernią szponów. Do drutu dołożyła drugi, podobnie skręcony, złączyła je razem i chwyciła za szczypce. Ruchami nadgarstka poczęła skręcać dwa srebra ze sobą, tworząc początek skomplikowanej plecionki, jaką będzie musiała utworzyć.
Praca odprężała ją - lubiła to. Machała z zadowolenia ogonem, wachlując się znajdującym się na jego końcu wachlarzem piór. Chciała skończyć ten element jeszcze dzisiaj i skupić się na obchodach swego święta. Zwykle organizowała je na polanie nieopodal miasta ludzi, tak by stworzenia latające mogły bez problemu znaleźć to miejsce, a kroczące po ziemi nie musiały pokonywać zbyt dużych odległości. Było to idealne miejsce na tego typu uroczystość. Ludzie z miasta chętnie je odwiedzali, w szczególności szlachta, która rozstawiwszy ławy, często urządzała tam biesiady po udanym polowaniu.  
Gryfica miała jeszcze tyle na głowie. Chciała przygotować dla wszystkich gości wieńce z kwiatów i zatroszczyć się o pożywienie, by nie musieć potem tracić czasu na wspólne polowanie, które nie każdy z gości pochwalał. Sama też musiała się przystroić. Umyć się dokładnie, wypolerować dziób, woskówkę i szpony. Pomalować oczy i przyozdobić pióra. Hollin znał się na nich jak nikt. Był to jeden z nielicznych ludzi mieszkających na stałe w koloni, lecz bez niego gryfy straciłyby dużo ze swego uroku. Był to jedyny w swym rodzaju artysta zajmującymi się gryfami piórami i to w tak niesamowity sposób. Swymi farbami potrafił podkreślić uroki każdego ptaka, a jego specjalne grzebienie i przyrządy kosmetyczne nadawały zmęczonym piórom i sierści nowego życia. Gryfica miała nadzieję, że z okazji urodzin Hollin wymyśli coś szalonego. Kiedyś namalował na jej szkarłatnych piórach czarne, pomarańczowe i złote wstęgi wijące się na całym ciele niczym stado węży. Gryfica wyglądała wtedy niczym istny żywy płomień, przemierzający przestworza, a wszyscy, którzy ją widzieli, instynktownie szeptali, że to feniks leci.
Ptaszyna pogrążyła się w marzeniach. Tyle miała jeszcze do załatwienia, a czasu coraz mniej. Dopiero nagły szelest skrzydeł wyrwał ją z błogiego stanu pierzastych snów. Obejrzała się z nadzieją, że zobaczy tam bliskiego przyjaciela. Ku jej rozczarowaniu u wejścia groty dostrzegła jedynie Gelvena, składającego beżowe skrzydła na grzbiecie.
Trzeba było przyznać, że Gelven wyglądał i zachowywał się jak na szlachcica przystało, o ile tylko taki tytuł pasuje do gryfa. Był on typu sokolego, lecz spojrzenie miał jak najdumniejszy orzeł. Dziób trzymał wysoko, lecz pamiętając o manierach ukłonił się i otarł szpony o próg gniazda, jak nakazywał gryfi obyczaj. Ciągłe kontakty z wysokimi rangą ludźmi wymuszały na gryfie odpowiednią postawę i strój. Opasywała go biała szarfa, a jego skoki zdobiły czarne opaski zdobione złotymi nićmi. Ogon trzymał sztywno, powstrzymując się tym samym od okazywania nim zbytnich emocji.
- Witaj, Izoro – odezwał się. – Przyniosłem kamień. Mogę wejść?
Gryfica skinęła głową i Gelven wszedł do środka. Chociaż był tu już wcześniej, to jednak zawsze z ciekawością oglądał wystrój wnętrza. Większość gryfów zadowalała się prostym gniazdem w skale z niewielkim wgłębieniem, do ochrony przed deszczem. Izora miała jednak szczęście być w posiadaniu groty głębokiej na kilka metrów. Był to luksus, na jaki niewiele gryfów mogło sobie pozwolić. Swego czasu wykuto ją dla niej przy użyciu magii w zamian za dostarczenie pewnej bardzo ważnej przesyłki w dość odległy rejon świata. Całość była wyłożona liśćmi, piórami oraz puchem jako miękką izolacją od zimnego podłoża. Na ścianach i sklepieniu znajdowały się najróżniejsze malunki stworzone przez gryficę i jej przyjaciół. Były tam gryfy, ludzie, zwierzęta, a w szczególności ptaki, które pokrywały cały sufit. Właśnie ten sufit najbardziej zaciekawił Gelvena, który zapatrzył się na niego, zapominając na chwilę o właściwych manierach w obecności damy. Na szczęście Izora nie była typem gryfa zwracającym uwagę na takie rzeczy jak nienaganne zachowanie.
- Nareszcie – rzekła i podeszła bliżej do Gelvena. Czuła się trochę głupio. Z rana nie zdążyła doprowadzić swych piór do porządku,  pewnie wiec wyglądała jak kura, która właśnie co wyrwała się z paszczy lisa. Szczególnie, że dzisiejszej nocy znowu miała dosyć fantazyjne sny. – Dziękuję. Mogę zobaczyć?
Z zakamarka szarfy Gelven wyjął zielony jak liść w słońcu szmaragd. Był już wypolerowany i miał kształt siedmioramiennej gwiazdy. Gryficy zabłysły oczy.
To dobrze, pomyślała Izora. Oszczędzi to długich godzin na polerowanie i nadawanie mu kształtu. Zresztą szmaragd jest niełatwy w obróbce, mogłabym go zniszczyć, a szkoda tak pięknego kamienia.
- Jest przecudowny – powiedziała i wzięła klejnot od gryfa. Dotykała go palcami, badając jego powierzchnię, stuknęła kilka razy pazurem, sprawdzając twardość. – Dziękuję. Będzie się idealnie nadawał do naszyjnika. Mam nadzieję, że nie zawiodę twych oczekiwań.
- Wierzę w ciebie, Izoro. Ktoś z twoimi umiejętnościami nie powinien popełnić błędu. Lepiej bierz się już do pracy. Czas leci, a ja chcę mieć to gotowe najlepiej na dwa dni przed ostatecznym terminem.
- Już zaczęłam – syknęła delikatnie gryfica, oburzona lekko jego rozkazującym tonem. Jak on śmie rozkazywać mi w dniu urodzin? Pewnie nawet o nich nie wie. No cóż. Zobaczymy czy głupio mu będzie, gdy ujrzy mnie wymalowaną piękniej niż Uliani kiedykolwiek była. Ciekawe czy wtedy chociaż raczy przeprosić mnie za tą bezczelność.
- Dobrze. Życzę ci więc twórczej pracy. Jeśli będziesz potrzebowała jakichś materiałów lub narzędzi zgłoś się do mnie. Tylko postaraj się zachować dyskrecję. To ma być niespodzianka, wszystko zachowane w tajemnicy aż do ostatniej chwili.
- Widzę, że lubisz robić gryfom takie niespodzianki.
Gelven uśmiechnął się  po gryfiemu.
- Niespodzianki zawsze smakują najbardziej. Trzeba tylko dobrze z nimi trafić. Przylecę jutro z rana, sprawdzić jak postępują prace. Do widzenia, szkarłatna.
Gelven odszedł do wyjścia i wymknął się szybko, nim ktokolwiek był w stanie odnotować jego pojawienie się w tej okolicy. Izora została sama z pięknym kamieniem w ręce. Szmaragdy były jednymi z jej ulubionych. Jeżeli tylko miała okazję, z chęcią wkładała je w swe wyroby. Na ogół rzadkie, w Królestwie Wichrów były na szczęście towarem łatwiej dostępnym, a jednocześnie zachowywały swoją wysoką cenę poza jego granicami.
Izora nie czuła się jednak na siłach splatać dalej srebra. Zirytowała ją bezczelność Gelvena. Rzuciła szmaragd na stół, jakby to był zwykły kamień i ruszyła w stronę wyjścia.
Stanęła na progu gniazda. Znajdowało się ono w trzech czwartych wysokości skalnego klifu. Spojrzała pod siebie. Daleko w dole tuż przy klifie, rozciągał się pas martwej ziemi, pełnej obgryzionych kości i ptasiego guana. Faktem jest, iż taka ilość ptaków jest zabójcza nawet dla wytrzymałej, górskiej roślinności, a ich gniazda zawsze oddalone są przynajmniej o dziesięć mil od ludzkich osad. Przebywające w koloni istoty często skarżą się na potworny smród panujący na dole, który wiatr niejednokrotnie roznosi po okolicy. Gryfy mają jednak na tyle słaby węch, że gnijące odpadki pod nimi, nie stanowią dla nich żadnego dyskomfortu.
Izora, oczywiście, nie zamierzała tam zlatywać. Większość gryfów woli nie zbliżać się do tak zwanej „brudnej strefy", znajdującej się blisko skał, poniżej linii gniazd. Dlatego więc gryfica podniosła głowę. Roztaczał się przed nią widok na rozległą dolinę skąpaną w promieniach południowego słońca. W oddali widziała ludzkie miasto, dom ich stwórców. Chociaż lubiła tam wpadać, teraz nie miała na to ochoty. Potrzebowała orzeźwienia, relaksu. Chciała rozprostować kości i przewietrzyć pióra.
Rozłożyła skrzydła i rzuciła się w dół.
Wiatr natychmiast złapał ją w swe objęcia i uniósł w przestworza. Gryfica szybko pojęła, iż panują dziś idealne warunki do latania. Jest gorąco, powietrze się unosi i można bez przeszkód płynąć po niebie, bez potrzeby częstego używania skrzydeł. Są to warunki wyjątkowe, szczególnie w Królestwie Wichrów. Jak sama nazwa wskazuje tutejsza pogoda bywa szaleńcza i nieposkromiona. Wiatry wiejące w górach potrafią wyrywać drzewa i powodować kruszące skały burze. Są to warunki, w których spokojny lot może szybko zamienić się w mordercze starcie z wiatrem, a powrót do gniazda okazać się wyzwaniem wystawiającym na próbę nawet najsilniejsze z gryfów. Izora już nie raz uderzyła o skały, pchnięta silniejszym podmuchem lub wracała do gniazda, nie czując skrzydeł i nie mogąc normalnie latać przez kolejne kilka dni. Choć warunki bywały tu drastyczne, sprawiają jednak, że tutejsze gryfy są najsilniejsze i najbardziej wytrwałe ze wszystkich innych.
Wzleciała ponad klify. Nie była sama, w powietrzu roiło się od innych gryfów, które również postanowiły skorzystać ze sprzyjającej aury. Jedne krążyły wysoko ponad chmurami. Niektóre latały daleko na obrzeżach koloni – byli to strażnicy patrolujący granice. Niżej na, szczytach gór, bawiły się młodziki. Dorośli zawsze pilnowali by nie odlatywały daleko od klifów nim nie osiągną czternastego roku życia, choć i wtedy było wskazane, by młode grafiątka latały wyłącznie grupami.
Poczuła nagłe uderzenie wiatru z przodu i postanowiła chwilę zaszaleć. Złożyła skrzydła i zaczęła pikować. Spadała z impetem tnąc powietrze, nagle otworzyła jedno skrzydło i wpadła w korkociąg. Świat zawirował jej w oczach, stał się jedną wielką plamą błękitu nieba, szarości skał i zieleni drzew. Krew napłynęła jej do kończyn, poczuła się rześko. Szybko wyszła z korkociągu i wyrównała lot, nim rozbiła się o grań. To poprawiło jej nastrój i odświeżyło ciało. Przeleciała nad granią na drugą stronę gór. W tym miejscu żyło najwięcej ptasich gryfów o budowie ciała nie wykazujących cech ssaków.
Wpadła w wąwóz, który rozcinał góry jak gdyby bogowie w gniewie unieśli miecz i rozcięli wyrwę na twarzy świata. W dole płynął rwący strumień,  po bokach znajdowały się natomiast niezliczone gniazda, pełne gryfów różnych barw i kształtów. Izora musiała pamiętać o panujących tu regułach lotu. Jak w większości wąwozów panował tu ruch jednokierunkowy. Ze względu na ilość gryfów i silne wiatry, wolno było latać wyłącznie zgodnie z nurtem płynącego w dole potoku. Gryfy, które chciały zawrócić musiały najpierw wylecieć z wąwozu górą i dopiero wtedy zmienić kierunek na przeciwny.
Izora dołączyła do innych gryfów szybujących wśród skał. Chociaż nigdy nie była wielką zwolenniczką latania, to ten lot sprawiał jej wyjątkową przyjemność. Silne wiatry pchały ją do przodu, a gryfy przed nią tworzyły tunele powietrze, ułatwiające lot. Mknęła z gracją samym środkiem wąwozu, co chwilę mijając inne ptaki. Co ciekawe niektóre z nich rozpoznawały ją, a bywały nawet takie, które podlatywały bliżej, by złożyć krótkie życzenia.
To niezwykle rozweseliło gryficę. Cała rozpromieniona wyleciała z wąwozu i ruszyła w stronę swego gniazda, po drugiej stronie grani. Teraz, zrelaksowana i pełna sił mogła wrócić do siebie, by skończyć pleść srebro i wziąć się za przygotowania swego święta. Minęło południe, tak więc słońce będzie już tylko niżej. Musi się śpieszyć, jeśli chce zdążyć na czas.
Wylądowała na progu gniazda. Swe szkarłatne skrzydła o czarnych końcach lotek złożyła zgrabnie na plecach. Czuła w nich lekkie zmęczenie. To dobrze, pomyślała, wysiłek fizyczny pobudza myślenie. Przeciągnęła się jeszcze, wyciągając tylne, lwie łapy, ukazując ostre pazurki i wróciła w mrok swej groty, rozświetlonej jedynie blaskiem kilku lamp i jednej pochodni. Zapewne byłoby tu jaśniej gdyby nie fakt, że wylot z gniazda był po wschodniej stronie i słońce zdążyło skryć się już za szczytem klifu.
Izora usiadła na kupce puchu i nachyliła się nad stołem. Natychmiast wróciła do przerwanej niedawno pracy. Z godną podziwu - jak na gryfa - zręcznością operowała dwoma nitkami srebra zginając je ze sobą, tworząc wymyślmy wzór. Nie minęły trzy klepsydry , a podstawa wisiorka była już skończona. Izora odstawiła go na bok i aż postawiła kryzę z przerażenia.
Nigdzie nie było szmaragdu!
Odruchowo spojrzała pod stół. Nie ma. Może usiadła na nim? Też pusto. Gryfica zaczęła rozglądać się po całej grocie. No, ale kamień zostawiła na stole. Przecież nie wyrosły mu nogi i nie uciekł. Chyba, że…
Gryfica wpatrywała się w szerokie wyjście z groty. Ktoś musiał ukraść kamień. Nie było innej opcji. Złodziej przyleciał i ukradł. Izora aż zacisnęła szpony na blacie stołu. Nagle zrobiło się jej strasznie głupio, że nie schowała szmaragdu… Ani też nigdy nie postarała się o drzwi.
Ale to było nie do pomyślenia. Gryfy nie kradną… Przynajmniej z reguły nie. Większość nie troszczy się o dobra materialne, a kamienie szlachetne mają dla nich wartość ozdobną, gdyż jak wszystkie ptaki, gryfy uwielbiają kolorowe, świecące rzeczy. Oczywiście zdarzają się wyjątki, gdyż każdy z gryfów jest oddzielną osobowością z własnymi marzeniami i zachciankami, lecz złodzieje są najczęściej wydalani ze społeczności lub spychani na margines. To nie koniec. Ten kto ukradł szmaragd musiał wiedzieć, iż znajduje się on w grocie Izory. Widział jak Gelven go tu przynosi, musiał go szpiegować.
Mimo to jej bystry wzrok nadal lustrował pomieszczenie w poszukiwaniu zielonej bryły. Nic, tylko skały i puch. Gryfica zaczęła się z lekka trząść. Nie tyle ze złości co ze strachu. Co jeśli Gelven się dowie? Ten szmaragd musiał go kosztować majątek. Pokładał wielkie nadzieje w Izorze, bardzo mu zależało na tym prezencie i na sprawieniu przyjemności swej ukochanej Uliani. Gdyby usłyszał o zaginionym szmaragdzie wpadłby w szał. A jego moc była wielka... Izora nie tylko straciłaby szacunek wśród gryfów… W porywie złości Gelven mógłby wykluczyć ją ze społeczności, a wtedy straciłaby wszystko na co tak długo pracowała.
Nie, Gelven nie może się o tym dowiedzieć. Lecz w takim razie do kogo się zwrócić? Gelven to bystry gryf, wie o wszystkim co się dzieje w koloni. Jeśli Izora poprosi kogoś o pomoc, zaistnieje ryzyko, iż wieść przekaże się dalej, aż w końcu trafi do jego uszu, a wtedy koniec.
Przeszedł ją dreszcz. Sierść i pióra zjeżyły się na plecach, a ogon zaczął wywijać szaleńcze podrygi. Poczuła się taka bezradna i zagrożona. Czemu to musiało spotkać właśnie ją? I czemu w dniu urodzin? Gelven przyleci jutro z rana, na pewno spyta o kamień. I co mu wtedy powie? Przecież nie ucieknie z gniazda, nie zostawi wszystkiego. Jeśli zgłosi mu kradzież, będzie to tylko świadczyć o jej niekonsekwencji i zaniedbaniu, a w dodatku, gdy wszystkie gryfy dowiedzą się o szmaragdzie, zniknie cała aura tajemnicy, którą Gelven tak bardzo starał się zachować.
Izora nie miała wyjścia. Jeśli chciała wyjść z tego obronną łapą musi odnaleźć kamień i to do rana. Ale w takim razie co z urodzinami? Tak bardzo zależało jej na przygotowaniach, tyle było jeszcze do zrobienia. Zaprosiła tylu gości, nie może ich rozczarować! Nawet jeśli zdoła odszukać szmaragd przed nastaniem zmroku, to nie zdąży się przygotować i ogarnąć polany. A co jeśli nie znajdzie? Opuściła uszy. No, ale to przyjaciele, na pewno zrozumieją powagę sytuacji. W najgorszym wypadku, jeśli nie zdoła odnaleźć złodzieja, w ścisłej tajemnicy poprosi ich o pomoc. Oby tylko nie byli na nią źli…
Gryfica nagle zdała sobie sprawę, że przeszło od pięciu minut kręci się w miejscu, nerwowo roztrącając ogonem puch. Wzięła głęboki oddech i wstała, otrzepując swój tył z piór.
No nic, trzeba działać, pomyślała. Ale jak? Nie mam żadnego pomysłu, od czego zacząć. Żadnego tropu. Kto może mi pomóc? Może smok? Ale nie, on mieszka cały dzień lotu stąd, poza granicami Królestwa Wichrów. Jeśli chce zdążyć na moje urodziny, to pewnie jest już w drodze, a boję się, że mogę go minąć w chmurach. Może Ravena albo Lolek? Tylko, że nie mam kompletnego pojęcia, gdzie oni mogą teraz być, w szczególności, że oboje zawsze byli wielkimi samotnikami. Błagam, niech mi ktoś pomoże!
Izora nawet nie zwróciła uwagi, gdy zamyśliwszy się, podeszła na sam skraj gniazda. Kilka gryfów przelatywało nieopodal. Może któryś z nich widział intruza, pomyślała i nagle doznała olśnienia. Rzuciła się w przepaść i złapawszy mocniejszy podmuch wiatru w skrzydła, uniosła się niemalże pionowo do góry, na położoną nieco nad nią półkę skalną.
Wylądowała niemal bezszelestnie. Tuż obok niej znajdowało się dużo gniazdo, niemalże całe zajęte przez biało-siwego gryfa. Chociaż większość ludzi miałaby problemy z określeniem jego wieku, to jednak każdy ptak od razu mógłby stwierdzić, iż ten gryf na pewno ma już swoje lata. Jego pióra dawno straciły młodzieńczy blask, a gdzieniegdzie - w szczególności w okolicach dzioba - widać było ich braki. Oczy wyblakły, łuski na chudych rękach pełne były skórnych narośli, a większość szponów była ułamana. Lecz mimo wszystko, jak na starego ptaka, trzymał się dobrze. Wzrok miał nadal świetny i z pewnością wypatrzył każdego intruza, który zbliżył się zanadto do ich skał.
Cały problem polegał na tym, iż ów gryf spał.
Izora trochę niepewnie podeszła do gniazda.
- Piczers? – rzekła z cicha. – Śpisz?
Gryf nie odpowiedział.
- Piczers!
Stary ptak podniósł jedno ucho i skierował je w stronę Izory.
Czy on mnie słyszy, zdziwiła się gryfica. Na szczęście nie musiała się krępować. Piczers znał ją dobrze, niczym własne dziecko. Zajmował się młodą Izorą po śmierci jej ojca. Był jak dobry wujek z sąsiedztwa. Pilnował kiedy odlatywała jej matka i podczas pobytu z ludzkimi opiekunami, bawił się z nią, starał się wychować na dobrego gryfa i chociaż nie zawsze był zadowolony z jej znajomości z Raveną i Lolkiem, to jednak nigdy nie starał się wpływać na jej decyzje. Izora bardzo go za to kochała i na zawsze pozostał już dobrym wujkiem Piczem. Tak więc, bez większych ogródek gryfica podeszła do starego gryfa i przytykając mu dziób do ucha, z radością malca, krzyknęła.
- Wujku Piczu!
Gryf, niczym rażony prądem, zaczął szamotać się po całym gnieździe. Strosząc pióra, trząsł przednimi łapami, podkulił nogi, rozwinął skrzydła, a jego utkwił na rozradowanej Izorze.
- Zoruś, nie krzycz mi tak do ucha. – Przetarł szponem we wnętrzu małżowiny. – Tyle mi jeszcze brakuje, byś na starość mnie słuchu pozbawiła.
Piczers nie był zły. Najwyraźniej widok gryficy działał na niego uspokajająco. Był dumny z tego jak wyrosła i jakim pięknym gryfem była obecnie. Izora również stała cała roześmiana. Jej twarz wyrażała najszczerszy, trochę wręcz dziecinny, gryfi uśmiech, a ogon młócił powietrze w porywach radości.
-Przepraszam wujku. Nie wiedziałam, czy śpisz.
-Śpię. To znaczy, teraz już nie śpię, nie. Ale nie budzi się tak ptaka.
-Przepraszam – odpowiedziała radośnie, bez poczucia winy.
- Ach, Zor. – Piczers podrapał się po skrzydle. - Co to ja miałem. Ach, tak. Wszystkiego najlepszego! Szczęścia, pomyślności, udanych łowów, przyjaciół, miłości…
Zor, z lekko zarumienioną woskówką, rzuciła się na Piczersa, obejmując go mocno.
- No już, Izoro. Jakaś ty impulsywna… Nie wypada damie.
Gryfica posłusznie puściła Picza i usiadła przed gniazdem.
- Dziękuję. Pamiętałeś.
- Oczywiście, że pamiętałem. Przykro mi, że nie zjawię się na twym przyjęciu.  
Kilka dni temu Izora nalegała, by Picz zjawił się na jej urodzinach i także usłyszała odmowę. Stary gryf mógłby mieć problemy z dotarciem na miejsce, w szczególności, że ostatnio nie czuł się najlepiej. Z oczywistych względów było jej przykro, iż po raz pierwszy nie zastanie go na swym przyjęciu. Urodziny bez wujka Picza to już nie to samo, pomyślała, i z pewnością potwierdzi to każdy z gości, który miał okazję poznać bliżej tego gryfa.
- Wielka szkoda.
- Nie zamartwiaj się tak, to nie na moje lata. Zresztą nigdy nie byłem zwolennikiem takich ludzkich rozrywek. Ja nigdy nie obchodziłem urodzin w ten sposób.
- Masz mi to za złe? – Izora pochyliła głowę.
- Oczywiście, że nie. Gryfy się zmieniają, widzę to. To już nie te same ptaki, co dawniej, w czasach naszego stworzenia. To chyba lepiej, znaczy, że przystosowujemy się. Szalej do woli, pókiś młody ptak jeszcze. Ale nie myśl też, że zapomniałem o prezencie. To w końcu od zawsze było szczerą, gryfią tradycją.
Gryfica złapała się wstydliwie za dziób.
- Naprawdę, nie musiałeś wujku.
Stary gryf wsadził rękę pod gniazdo i ku zaskoczeniu Izory, wyjął spod niego piękne, duże, zielone pióra. Gdy jednak podawał je gryficy, to w międzyczasie zmieniło kolor na czerwony, potem niebieski, fioletowy i znowu zielony. Izora z wielkim podziwem obracała pióro w palcach, patrząc jak przeróżne kolory przemieszczają się po jego powierzchni, wraz ze zmienianiem kąta, pod którym promienie słońca padają na chorągiewkę. Przypominało to sposób w jaki pióra niektórych ptaków załamują światło, lecz gama widocznych barw była o wiele okazalsza niż gryfica miała okazję kiedykolwiek obserwować w przyrodzie.
- Czyje to pióro? – rzekła, będąc niemalże zahipnotyzowaną tęczowymi barwami mieniącymi się jej przed oczyma
- Pewnego bardzo rzadkiego ptaka, który żyje daleko na południu. Sam nigdy nie miałem okazji się mu przyjrzeć, a pióro podarował mi jeden z opiekunów. Kiedyś wręczyłem je Cinquiri, myślę że dlatego postanowiła się ze mną związać. Lecz teraz, gdy już nie żyje, a dzieci opuściły mnie tak gwałtownie, mogę podarować je tobie, Zoruś. Przekaż je swemu przyszłemu partnerowi. Takiemu podarunkowi nikt się nie oprze.
- Oczywiście, będę pamiętać – odparła gryfica, na chwilę pogrążywszy się w marzeniach. – Dziękuję. To cudowny prezent. Najpiękniejsze pióro jakie widziałam. Nie wiem jak się odwdzięczę.
- Toż to są twe urodziny, Izoro. Nikt nie każe ci się odwdzięczać! Leć już, pewnie musisz się przygotować.
Piczers położył łeb z powrotem na przednich łapach, jakby miał zaraz znowu zasnąć. Izora wręcz promieniowała szczęściem. Chciało jej się skakać, fruwać, robić koziołki w powietrzu. O mało co nie zapomniała o prawdziwym celu swej wizyty. Dlatego też szybko nachyliła się do Piczersa, nim ten zdążył znowu zasnąć.
- Wujku, ja chciałem o coś się spytać. Nie widziałeś może żadnego gryfa, który lądowałby w moim gnieździe przed chwilą?
Piczers spojrzał w dół na gniazdo Izory, jakby chciał kogokolwiek tam dostrzec.
- Przykro mi, ale spałem. A coś się stało?
- Nie, zupełnie nic. – Pokiwała przecząco łbem. – Tak się zastanawiałam.
Piczers wyglądał na zaniepokojonego.
- Naprawdę? No cóż, ja nikogo nie widziałem. – gryf ponownie spojrzał na gniazdo Izory. – Ale wydaje mi się, że teraz masz jakiegoś gościa. Wszedł do środka.
Gryfica, aż nastroszyła pióra z zaskoczenia. Szybko oddaliła się na skraj gniazda.
- Dziękuję. To ja lecę, miłych snów.
- Baw się dobrze – pożegnał ją Piczers, lecz Izora zdążyła już zeskoczyć. Spełniwszy swoje zadanie na dziś, rozłożył się wygodnie w gnieździe i po chwili zapadł w głęboki sen.
Izora tymczasem runęła na skraj gniazda i w te pędy wparowała do swej groty. Była gotowa rzucić się na przeciwnika i powalić go na ziemię. W ostatniej chwili powstrzymał ją znajomy głos.
- Izora, co ty taka nerwowa?
Była to Ravena. Stała pośrodku, wpatrzona w gryficę swymi żółtymi ślepiami, z ciekawości podnosząc wysoko swe wyjątkowo długie uszy. Jej ciemne pióra idealnie stapiały się z mrokiem groty, sprawiając iż Izora w pędzie o mało co nie wpadła na swą przyjaciółkę.
- Przepraszam… - wypaliła Izora, wyhamowując tuż przy znajomej. – Myślałam, że to…
- Że to kto?
- Nic, nic… - Usiadła, próbując się uspokoić.
- Coś się stało? – Ravena spojrzała na nią zatroskanym wzrokiem, opuściła uszy.
- Nie, nie. Ja tylko taka podenerwowana lekko dzisiaj.
Ravena również usiadła, nachylając się nieco w stronę Izory.
- Widzę, że coś jest nie tak. Powiedz.
Izora dokonała szybkiej analizy. Ravena była jej najlepszą przyjaciółką. Znała ją od pisklaka, który dopiero co nauczył się latać. Zawsze byli razem - oni i Lolek. Im na pewno mogła zaufać.
- Ale nie powiesz nikomu?
- Jeśli nie chcesz, nie będę mówiła.
- Dzięki. Bo ktoś był w mojej grocie, gdy wyszłam polatać. I ta osoba ukradła mi pewien kamień, który chciałam użyć do biżuterii.
- Złodziej? – Ravena zacisnęła szpony.
- Chyba tak, ale nie wiem dokładnie kto. Nie wiem, czy ktoś go nie widział, a wujaszek Picz wtedy spał. Ja naprawdę potrzebuję ten kamień.
Początkowa złość Raveny ustąpiła teraz miejsca silnej zadumie. Zaczęła uważnie rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu śladów.
- Jesteś pewna, że to był gryf?
- Żadne inne stworzenie z pewnością nie dostałoby się tu niezauważone. Nawet ptaki omijają nasze klify. Tak, na pewno gryf, tylko że nie wiem który. Nie ma nawet śladów.
Ravena nagle podniosła się i spojrzała dumnie na przyjaciółkę.
- A ja myślę, że są – rzekła i podeszła do ściany. Z ciemnego kąta, podniosła kruczoczarne pióro. Była to sterówka. – I co ty na to?
Izora podbiegła cała roztrzęsiona.
- Jak ja mogłam tego nie zauważyć?
- Pewnie tak się skupiłaś na szukaniu tego szmaragdu, że nie spostrzegłaś pióra – rzekła czarna gryfica i nagle „ugryzła się w język", o ile tylko takie stwierdzenie pasuje do ptaka.
- Tak, pewnie tak – odparła odruchowo Zor, przyglądając się w zamyśleniu czarnej sterówce. – Ravena, a to nie jest może twoje pióro?
- Nie, skądże.
- Zobacz, może ci wypadło?
Ravena szybko odwróciła głowę i spojrzała na kuper. Szybko przeliczyła pióra.
- Nie, ja mam wszystkie. Zresztą zobacz – Ravena wyrwała z rąk Izory pióro i odwróciła je na drugą stronę. – Patrz!
Ku zaskoczeniu Izory, pióro miało na spodniej stronie białe pasy równoległe do promieni.
- To na pewno nie moje. Ale chyba mogę ci pomóc.
- Naprawdę?  
- Niewiele gryfów ma takie upierzenie. Bardzo charakterystyczne. Ono ma w sobie coś ze sroki. Wiem, że na pewno Hulti ma takie.
- Kim jest Hulti? Albo raczej gdzie mieszka?
- W zasadzie nikim szczególnym. Ma gniazdo na Szylnym Klifie, mniej więcej po północnej stronie. Jest dość dziwny. Porywczy taki, chaotyczny. Roztrzęsiony, nic dziwnego że gubi pióra.
- Dziękuję, kochana – Izora ukłoniła się ładnie. – Polecisz tam ze mną?
- Ja? – wycedziła, odchylając się. – Ja właśnie po to tu przyleciałam, by przeprosić cię, że nie odwiedziłam cię z rana. Ale dziś strasznie zalatana jestem. Teraz mnie nawet oczekują, więc ja tu tylko tak na chwilkę wpadłam. Już powinnam lecieć.
Ravena podniosła się i ustawiła przodem do wyjścia. Izora odprowadziła ją na skraj gniazda.
- A nie mogłabyś chociażby wskazać mi drogi? Nie wiem czy trafię.
- Tyle chyba mogę. Ale lećmy szybko.
- Ktoś cię oczekuje?
- Tak, wytłumaczę ci na przyjęciu.
Bez dalszej zwłoki Ravena wybiła się z klifu i poszybowała na północ. Zor wystartowała zaraz za nią i, rozkładając swe szkarłatne skrzydła, szybko dogoniła przyjaciółkę. Razem wzleciały ponad skały i obrały kurs na Szylny Klif. Leciały obok siebie, ze świstem tnąc powietrze. Izora z niepokojem spoglądała na opadające słońce, co tylko dodawało jej sił do szybszego lotu. Widząc to, Ravena również się spięła i, jako doświadczony lotnik, szybko dorównała Izorze. Wspólnie pomknęli w kierunku północnego krańca koloni.
My birthday gift for :iconred-izak: :heart:. A story about her character Izora, a very cute, brave and hard-working griffin :).

Only in polish
© 2010 - 2024 RicSimane
Comments7
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Avoan's avatar
Znajdę na to dzisiaj czas!
I to mnie cieszy! Dawno nic ciekawego czytać nie miałem okazji.